Obraz Nowy Jork na Allegro.pl - Zróżnicowany zbiór ofert, najlepsze ceny i promocje. Wejdź i znajdź to, czego szukasz! Nowy Jork jest miastem, obok którego nie można przejść obojętnie. Manhattan: wyspa-dzielnica Nowego Jorku. To bez wątpienia jedna z pięciu najpiękniejszych i najbardziej znanych dzielnic Nowego Jorku. Wyspa Manhattan nie jest wielka, ma zaledwie 4 km szerokości i 22 km długości, dzięki czemu można ją przejść wzdłuż i wszerz. Nowy Jork z dziećmi – Central Park Wyjazd do Nowego Yorku byłby niepełny bez spaceru po Central Parku – tym bardziej, gdy podróżujemy z dziećmi, to punkt obowiązkowy. Znajdziemy tu wszystko, co potrzebne do wypoczynku i zabawy: bujną roślinność, rozległe łąki, jeziora i potoki, bajkowy zamek i aż 21 różnego rodzaju placów Wybierając jeden numer dodzwonią się do kilku opiekunek na raz. Kristy dzieli się swoim pomysłem z najlepszą przyjaciółką. Wspólnie z Mary Ann wybierają się do Claudii, gdzie poznają Stacy. Dziewczyna niedawno przeprowadziła się z Nowego Jorku i nie zna zbyt wielu osób w okolicy. Pierwszym, który stosował konsekwentnie termin „Nowy Testament” na określenie zbioru składającego się z ewangelii, dziejów i listów, był Orygenes (ok. 185-253/254). Po nim ten termin upowszechnił się, a od IV wieku używano już niemal wyłącznie tytułu „Nowy Testament” [11] Datowanie Nowego Testamentu. Filmowa przyszłość Stanów Zjednoczonych jest prawie jak zawsze do niczego, napisać się by chciało wprost – do dupy. W 1988 przestępczość wzrosła o 400%. Władza wpadła na pomysł, aby przerobić Nowy Jork, a dokładniej Manhattan na… olbrzymie więzienie. Wyspa jest… bHbJ15Q. Film "Kevin sam w domu" w reż. Chrisa Columbusa z 1990 r. obchodzi w tym roku 30. rocznicę powstania Jak pracę na planie wspomina po latach reżyser i część obsady? Columbus był bliski zarzucenia kariery reżysera. Macaulay Culkin wcielający się w rolę Kevina od razu wydał mu się typem gwiazdy filmowej "Potrzebowałam małego chłopca, który nadal wierzyłby w św. Mikołaja. (...) Nie było nikogo lepszego niż Macaulay" - wspomina Janet Hirshenson odpowiedzialna za casting Film słynie nie tylko z ciekawej historii, ale i z serii podstępów, jakie stosuje Kevin, by chronić dom przed włamywaczami. Ujęcia wymagały pracy kaskaderów. "Wyglądało na to, jakby byli bliscy śmierci" - wspomina reżyser Więcej wywiadów znajdziesz na stronie głównej "Kevin sam w domu" liczy już sobie niemal 30 lat, a mimo to pomysłowość i podstępy głównego bohatera nadal przykuwają uwagę widzów, skradając serca kolejnym pokoleniom. Sam Macaulay Culkin w latach 90. stał się najpopularniejszym dziecięcym aktorem na świecie - wszystko dzięki głównej roli w bijących rekordy popularności przygodach zaradnego Kevina McCallistera. Aktor w sierpniu tego roku skończył 40 lat, publikując przy okazji na Twitterze krótki, wymowny wpis: "Hej, chcecie poczuć się staro? Właśnie skończyłem 40-tkę". Oparty na magicznej ścieżce dźwiękowej mistrza filmowego Johna Williamsa i ze świetnym scenariuszem giganta pióra lat osiemdziesiątych (Johna Hughesa), "Kevin sam w domu" był udrapowany w przytulnych czerwieniach i głębokiej zieleni, a przy tym pełen psotnego uroku. Dzięki dziecięcej perspektywie, odczarowującej (i zaczarowującej na nowo!) święta Bożego Narodzenia film Chrisa Columbusa podbił serca wielu milionów widzów, zyskując wraz z czasem miano kultowego. Trzy dekady od spotkania na planie filmowym redakcja "Independent" przeprowadziła wywiad z Chrisem Columbusem (reżyserem) i częścią obsady "Kevina", pytając o to, jak wyglądały okoliczności powstania filmu. "Próbował mnie rozśmieszać w trakcie kręcenia" Przypomnijmy: reżyser zasłynął nie tylko jako twórca serii o "Kevinie", ale także jako autor dwóch pierwszych ekranizacji książek opowiadających o przygodach Harry'ego Pottera. Chris Columbus już na początku rozmowy przyznał, że zanim podjął się wyreżyserowania "Kevina samego w domu", był bliski pogodzenia się z faktem, że to koniec jego kariery jako reżysera. "Rozpaczliwie potrzebowałem pracy" - wspomina. Za sobą miał właśnie ukończenie projektu, który okazał się kompletną klapą. Dostał w tym czasie dwa scenariusze - jak się okazało, jeden z nich miał zaowocować jedną z najbardziej kultowych komedii świątecznych w historii. W rozmowie podkreślono wartość samej historii już na poziomie scenariusza, która okazała się idealnie oddawać napięcia pomiędzy marzeniami o idealnych świętach Bożego Narodzenia a rzeczywistością przeciętnego domu rodzinnego, która często okazuje się od tych marzeń bardzo daleka. Słowem: święta oczami dziecka, które zaczyna konfrontować ideał z faktami. POLECAMY: Najlepsze filmy familijne. Co oglądać z rodziną? [TOP 10] "Każdy pamięta bycie takim dzieckiem oraz to uczucie, kiedy wszyscy się ciebie czepiają, niesprawiedliwość wielu sytuacji - ale wciąż nie myślisz wtedy, że rodzice to źli ludzie a twoi bracia i siostry są okropni" - podkreślił Raja Gosnell, odpowiedzialny za montaż nie tylko filmów o Kevinie, ale także takich hitów jak "Pretty woman", "Pani Doubtfire" czy komedii romantycznej "Dziewięć miesięcy". ZOBACZ TAKŻE: Kopciuszek czy utrzymanka? Mija 30 lat od premiery "Pretty Woman" W rozmowie wspomniano także pracę na planie filmowym z dziećmi, w tym z Macaulay'em Culkinem - odtwórcą roli tytułowego Kevina. Jak przyznała reżyserka castingowa, sam autor scenariusza... napisał już tę historię z myślą o Culkinie. "John [Hughes - przyp .red.] napisał »Kevina samego w domu« myśląc już o Macaulay'u, ponieważ dopiero co pracował z nim jako reżyser na planie »Wujaszka Bucka«. Szybko sprawdziłam, czy jest ktoś jeszcze poza Macaulayem. Poszukiwania były szybkie i ograniczone. Potrzebowałam małego chłopca, który nadal wierzyłby w św. Mikołaja. Zrobiłam szybki przegląd Nowego Jorku i Chicago, i otóż nie - nie było nikogo lepszego niż Macaulay" - wspomina Janet Hirshenson, która odpowiadała za casting do "Kevina". POLECAMY: Jak dziś wyglądają gwiazdy filmu "Kevin sam w domu"? Jak współpracę z kilkulatkiem wspomina sam reżyser? "Nikt inny nie miał takiej jakości, jaką miał Mac. Był jak prawdziwy dzieciak, ale był też zarazem niesamowicie przy tym uroczy i niezwykle zabawny. Po prostu miał ten urok. Mac też był nieco niedoskonały, co było świetne. Jedno ucho było trochę zgięte, nie wyglądał jak inne dzieci - ale każdy, kto go spotkał, zakochiwał się w nim od razu i dla mnie od początku było wiadome, że to gwiazda filmowa" - przyznał Columbus. Jak wspomina Devin Ratray (w filmie wcielający się w Buzza McCallistera) relacja z Macaulayem kształtowała się bardzo naturalnie. "Miał dużo rodzeństwa i starszego brata, który był w moim wieku, więc był ze mną w naturalny sposób związany i dużo się bawiliśmy. Wszystkie dzieciaki próbowały mnie rozśmieszyć podczas ujęć i zbliżeń. Mac był bardzo sfrustrowany, że zachowywałem kamienne oblicze i nie był w stanie mnie złamać" - wspomina. Co stało się z aktorami występującymi w filmie? Tytułowy Kevin, czyli Macaulay Culkin, przez kilka lat był czołowym dziecięcym aktorem w Hollywood, jednak później przez lata zmagał się z uzależnieniem od narkotyków. Obecnie udało mu się wyjść na prostą i realizuje się jako muzyk zespołu Pizza Underground, sporadycznie pojawia się też na ekranie. Catherine O'Hara po "Kevinie" zagrała jeszcze w kilkudziesięciu filmach i wciąż możemy oglądać - choć głównie w mniejszych rolach. Tata Kevina, czyli John Heard, zmarł w lipcu 2017 r. w wieku 72 lat. ZOBACZ FILM "KEVIN SAM W DOMU" W Macaulay Culkin Dziki zachód dla kaskaderów W rocznicowym wywiadzie poruszono także temat akrobacji i pamiętnych scen z udziałem dwóch włamywaczy, Harry'ego (Joe Pesci) i Marva (Daniel Stern), specjalizujących się w okradaniu tymczasowo opuszczonych budynków. W "Kevinie" mają zamiar dokonać napadu na dom McCallisterów. W licznych scenach "wypadków" i serii urazów, jakim ulegają w walce z 9-latkiem broniącym swojego domu, na ekranie widzimy tak naprawdę kaskaderów. "W filmie nie ma efektów specjalnych i za każdym razem, gdy odbywał się na planie jakiś »wyczyn«, wyglądało na to, że kaskader jest bliski śmierci" - wspomina Columbus. POLECAMY: Reżyser przyznał, że Donald Trump wymusił rolę w filmie "Kevin sam w Nowym Jorku" Jak przekonuje po latach: z perspektywy jego i całej ekipy "to wcale nie było zabawne". "Wstrzymałeś oddech, kiedy kaskaderzy rzucili się ze schodów domu pięć stóp w powietrze i wylądowali na betonie" - wchodzi w słowo Gosnell. "To, co działo się z tymi facetami, było niezwykle bolesne, więc zmieszaliśmy odpowiednią ilość rzeczywistych odgłosów i animowanych efektów dźwiękowych oraz skonstruowaliśmy muzykę w taki sposób, że całość wydawała się na tyle kreskówkowa, że nie budziła przerażenia" - wspomina. "Wrzeszczałem »Cięcie!« i zapanowywało milczenie" - wspomina reżyser. "Podchodziłem wtedy do kaskaderów i pytałem: »Wszystko w porządku?«, a oni odpowiadali: »Idealnie, nie ma problemu!«. Wracaliśmy potem do monitorów i oglądaliśmy odtwarzane sceny. Dopiero wtedy zdawaliśmy sobie sprawę, że to naprawdę śmieszne. Ta część sesji była pełna niepokoju, ponieważ naprawdę martwiłem się o ich bezpieczeństwo. Od tamtego czasu nie widziałem w filmie takich akrobacji w komedii slapstickowej. »Kevin sam w domu« był jak dziki zachód dla kaskaderskich wyczynów" - wspomina. Przypomnijmy: w Polsce "Kevin sam w domu" jest już filmem kultowym. Co roku w okresie świąt Bożego Narodzenia jest emitowany w telewizji. Kiedy w 2010 r. Polsat postanowił nie emitować filmu i jego kontynuacji ("Kevin sam w Nowym Jorku"), niemal 40-milionowy naród w środku Europy jednogłośnie wyraził swój sprzeciw. Stacja nie miała wyjścia - "Kevin" ostatecznie pojawił się w ramówce. "Kevin sam w domu": informacje Obraz Columbusa z 1990 r. to wielki hit kina familijnego, nadal niezwykle chętnie oglądany przez całe rodziny. "Kevin sam w domu" dla wielu osób ma dziś już status dzieła kultowego. "Kevin sam w domu" otrzymał dwie nominacje do Oscara - za muzykę oraz piosenkę "Somewhere in My Memory". Kate (Catherine O'Hara) i Peter (John Heard) McCallisterowie mieszkają razem z dziećmi w przestronnym, pięknym domu na przedmieściach. Boże Narodzenie postanawiają jednak spędzić Paryżu, gdzie zabierają całą rodzinę. Gdy ta się u nich zjawia, w domu panuje straszne zamieszanie - Kate i Peter, ciocia Leslie (Terrie Snell) i wujek Frank (Gerry Bamman), a także sześcioro dzieci - wszyscy w pośpiechu szykują się do wyjazdu. Tymczasem ośmioletni syn gospodarzy, Kevin (Macaulay Culkin), nieustannie marudzi i przeszkadza wszystkim w przygotowaniach. Zdenerwowana matka wysyła go na poddasze, gdzie chłopiec za karę ma sam spędzić noc. Z powodu awarii prądu rano rodzina budzi się bardzo późno. W ogromnym zamieszaniu, bojąc się, że nie zdążą na samolot, wyruszają na lotnisko. Przez to nikt nie zauważa, że wśród nich nie ma Kevina. Kate zauważa nieobecność najmłodszego dziecka dopiero na lotnisku w Paryżu... W tym samym czasie mały bohater filmu "Kevin sam w domu" budzi się na poddaszu i ze zdziwieniem zauważa, że jego rodzina zniknęła. Jest bardzo zadowolony, ponieważ nareszcie może robić wszystko to, na co zawsze miał ochotę, a czego mu zabraniano. Niebawem orientuje się, że dwaj groźni włamywacze, Harry (Joe Pesci) i Marv (Daniel Stern), specjalizujący się w okradaniu tymczasowo opuszczonych budynków, mają zamiar dokonać napadu na dom McCallisterów. Energiczny i niezwykle pomysłowy Kevin postanawia samodzielnie bronić posiadłości. Źródła: Independent, Onet Pamiętacie moją relację z wystawy "Fotoplastikon Warszawski. Lubię to!", która to miała miejsce w listopadzie zeszłego roku? Opisywałem wtedy co, gdzie, jak i kiedy... Wtedy była to moja własna relacja na ten temat. Niedawno, w pierwszym numerze kwartalnika "Stereoscopy", będacego informatorem Międzynarodowego Stowarzyszenia Stereoskopowego (ISU) znalazł się artykuł Andrew Lauren’a, z dokładnym sprawozdaniem w wystawy. Andrew przyleciał specjalnie na dwa dni z Nowego Jorku, by odwiedzić Warszawski Fotoplastikon i zobaczyć wystawę. Oto co napisał:Fotoplastikon Warszawski. Niespodziewana podróż. Moja wycieczka do Warszawskiego Fotoplastikonu. Andrew Lauren, Port Washington, Nowy Jork, Stany Zjednoczone. Warszawski Fotoplastikon to rodzaj stereoskopowego teatru. Jest to duże, drewniane, owalne urządzenie, o wysokości 2,3m i średnicy 3,7 m. Ma 24 stanowiska wizyjne, każde wykonane z drewnianego, pionowego panelu, z którego wystają mosiężne okulary. Przed każdym stanowiskiem wizyjnym znajduje się krzesło. 48 stereoskopowych przeźroczy obraca się automatycznie w fotoplastikonie. Każde przeźrocze można oglądać przez 14 sekund. A potem przesuwa się ono z prawej do lewej, w kierunku następnego stanowiska wizyjnego. Za jednym razem można obejrzeć 24 przeźrocza. Pozostałe 24 stereogramy są umiejscowione między stanowiskami wizyjnymi. Osoba siedząca przy stanowisku wizyjnym obejrzy wszystkie 48 przeźroczy w ciągu 11 minut. Każde przeźrocze jest podświetlone od tyłu. Fotoplastikon Warszawski działa w tym samym miejscu od 1908 roku i jest najstarszym działającym fotoplastikonem w Europie. „Fotoplastikon” nie jest polskim słowem. Stanowi złożenie dwóch greckich słów: foto – światło i plastikos – rzeźbiarski. Tak więc, fotoplastikon to urządzenie zamieniające 2-D zdjęcie w obraz trójwymiarowy. Warszawski Fotoplastikon przypomina słynną Kaiserpanoramę ( Panoramę Cesarską). Ale nią nie jest. Fotoplastikon Warszawski ma 24 stanowiska wizyjne, a Panorama – 25. Są jeszcze inne różnice. Fotoplastikon to ogólne określenie, opisujące jakiekolwiek urządzenie pozwalające na oglądanie więcej niż jednego stereogramu. Może to być urządzenie dla publiczności, takie jak w Warszawie – z wieloma stanowiskami wizyjnymi. Może też być urządzeniem do użytku osobistego z jednym wizjerem. Panorama Cesarska jest czymś bardziej specyficznym: stereoskopowym teatrem, opatentowanym w 1890 przez Augusta Fuhrmanna. U szczytu popularności, w Europie działała sieć ponad 250 takich teatrów. Niestety, wynalazek kina doprowadził do upadku Kaiserpanoramy. Fotoplastykon warszawski nie był częścią tej sieci. Obecnie, Fotoplastikon Warszawski posiada ok. 7000 przeźroczy. Idąc Alejami Jerozolimskimi spojrzałem na Pałac Kultury i Nauki. Całkowicie dominuje nad krajobrazem. Stoi samotnie, swoim rozmiarem roztaczając aurę niepokonanej świetności. Zatrzymuję się na chwilę, aby wchłonąć jego wspaniałość. Po chwili ruszam dalej. Tego listopadowego, zimnego poranka czeka na mnie inne miejsce. Celem mojej wycieczki jest Fotoplastykon Warszawski. Wycieczki, której przygotowanie trwało 2 lata i wymagało ode mnie nocnego lot z Nowego Jorku do Warszawy. Owa niespodziewana podróż zaczęła się w styczniu 2017 od internetowej pogawędki z Tomaszem Bielawskim. Tomasz opowiedział mi o swoim projekcie wystawy w ponad 100-letnim Warszawskim Fotoplastikonie. Tytuł wystawy miał brzmieć „Fotoplastikon – Lubię to!” Tytuł miał nawiązywać do sposobu w jaki współczesna kultura okazuje aprobatę w mediach społecznościowych. Wystawa miałaby pokazać, że stereoskopia nie jest uroczą osobliwością z przeszłości. Tomasz zamierzał zebrać 48 stereogramów od 48 fotografów z całego świata, publikujących swoje stereogramy na Fecebooku. „Lubię to” w tytule wystawy nawiązuje do faktu, że funkcja ‘polub ’ to dla użytkownika Facebooka najczęstszy sposób wyrażenia aprobaty dla postu innego użytkownika. Tomasz i ja przedyskutowaliśmy, który stereogram byłby moim wkładem w wystawę. Zdecydowaliśmy, że najlepszym wyborem będzie mój stereogram „Pływającego mola” Christo. Tomasz zapytał mnie także o innych znajomych fotografów, którzy byliby chętni do wzięcia udziału w wystawie. Podałem mu kilka nazwisk. Tomasz przewidywał, że wystawa zostanie otwarta za kilka miesięcy (w 2017). No cóż, okazało się to nie takie proste. Przez półtora roku kontaktowałem się z Tomaszem, pytając: Czy już? I za każdym razem Tomasz opowiadał o kolejnych opóźnieniach. 2017…. Zaczął się i się skończył…. Wystawy nie było. 2018 …zaczął się i wydawało się , że wystawa także się nie odbędzie. Aż tu nagle, Tomasz napisał, że wystawa zostanie otwarta za 16 dni i będzie trwać tylko 2 tygodnie , od 14 listopada do 1 grudnia. Mój podziw dla Tomasza poszybował w górę! To jego pasja i determinacja powołała wystawę do istnienia. Musiałem to zobaczyć! Jak mógłbym nie obejrzeć mojego własnego stereogramu w tym unikatowym i oryginalnym miejscu! Przecież nie będzie drugiej takiej szansy! Ale od chęci zrobienia czegoś do urzeczywistnienia tego, daleka droga. Miałem bardzo mało czasu i mnóstwa skomplikowanych działań logistycznych. Ale , w końcu udało mi się znaleźć sposób. 15 listopada wszedłem na pokład nocnego samolotu z Nowego Jorku do Oslo, gdzie przez 8 godzin musiałem poczekać na połączenie z Warszawą. Ale nie ma tego złego – miałem czas na obejrzenie chociaż fragmentu miasta. W Warszawie wylądowałem późnym wieczorem 16 listopada. Na zobaczenie wystawy i kilku miejsc w Warszawie miałem tylko sobotę. W niedzielę w południe wylatywałem do Nowego Jorku. Było to jedyne takie doświadczenie w moim życiu, a ten wyjątkowo krótki (w porównaniu z innymi podróżami) pobyt w Warszawie tylko wzmagał moje podniecenie. Idąc Alejami Jerozolimskimi w zimny, sobotni poranek, naprawdę nie miałem pojęcia co zobaczę. Oczywiście widziałem zdjęcia Warszawskiego Fotoplastikonu i Kaiserpanoramy. Wiedziałem też, że Tomasz zorganizował spotkanie z kilkoma członkami polskiej grupy stereoskopowej. Zorganizował także przyjęcie na otwarcie wystawy. Zastanawiałem się jak się dogadamy, bo przecież w ogóle nie mówię po polsku. Ale Tomasz zapewnił mnie, że jeden z członków grupy, Borys Wasiuk, mówi płynnie po angielsku. On będzie moim tłumaczem. Byłem bardzo wdzięczny Tomaszowi za jego wspaniałą gościnność. Spotkaliśmy się w Fotoplastikonie w Alejach Jerozolimskich 51. Tomasz, Syaiful Bahri i Borys Wasiuk już na mnie czekali. Wreszcie mogłem ich spotkać osobiście! Do tej pory kontaktowaliśmy się przez Internet, wymieniając maile albo wysyłając sms-y. Gdy się witaliśmy, zauważyłem na wejściu budynku plakat reklamujący wystawę. Co więcej, na fasadzie budynku, obok plakatu umieszczono stereoskop. Niestety, wilgotne powietrze dostało się do wizjera, obiektyw był zaparowany, więc nie mogłem zobaczyć zdjęcia. W końcu nadszedł czas, żeby zobaczyć fotoplastikon. Przeszliśmy przez bardzo ciężką bramę i znaleźliśmy się na owalnym dziedzińcu otoczonym kilkupiętrową kamienicą. Po drugiej stronie dziedzińca znajdował się jeszcze jeden drogowskaz do Fotoplastykonu i wejście do celu mojej wycieczki. Minęliśmy korytarz i weszliśmy do małego, zaciemnionego pokoju z fotoplastikonem i krzesłami przed każdym stanowiskiem wizyjnym. Nareszcie! Stałem przed historycznym urządzeniem, o zobaczeniu którego marzyłem od dwóch lat i do którego podróżowałem z drugiego końca świata! Mieliśmy go tylko dla siebie! Szybko usiedliśmy na krzesłach żeby zacząć oglądanie. Raz usiadłszy, wszystko co musiałem zrobić, to pochylić się w stronę mosiężnych okularów. Nad stereoskopem były umieszczone karty z tytułem każdej fotografii. Przesuwały się one razem ze stereoparami. Każda karta była w dwóch językach: polskim i angielskim i zawierała tytuł stereogramu, nazwisko, miasto i kraj pochodzenia fotografa. Pod wizjerem dookoła fotoplastykonu była półka na której można było oprzeć ręce. Czułem się jak dzieciak w sklepie z cukierkami! Tak bardzo chciałem zanurzyć się w tym przeżyciu i obejrzeć przeźrocza wystawy. Oczywiście, najbardziej emocjonującym momentem będzie zobaczenie mojego własnego stereogramu! Usiadłem na moim stanowisku. Spojrzałem na prawo i lewo na inne okulary, zastanawiając się gdzie jest mój stereogram. Czy zobaczę go od razu, jak tylko popatrzę w wizjer na moim stanowisku? Pochyliłem się, drżąc z podniecenia. Popatrzyłem w wizjer i wszystkie myśli o zobaczeniu mojego własnego stereogramu odleciały gdzieś pod nasadę czaszki ( no, może nie zupełnie wszystkie) bo patrzyłem na przesuwające się przed moimi oczami cuda fotografii stereoskopowej. Słychać było delikatny terkot, kiedy wewnętrzna maszyneria fotoplastikonu przesuwała przeźrocza z prawej do lewej. Borys usiadł po mojej lewej stronie. Rozmawialiśmy o oglądanych stereogramach i fotoplastikonie. Podczas naszej rozmowy uświadomiłem sobie, że kształt fotoplastikonu prowokuje towarzyskie interakcje w sposób w jaki nowoczesna rozrywka, np. kino, gry tego nie robią. Szybko przyzwyczaiłem się najpierw czytać tytuły, a dopiero potem patrzeć w wizjer. Reklama wystawy na Facebooku wymienia wszystkich fotografów , którzy nadesłali swoje stereogramy. Znałem wielu z nich osobiście, ale nie wiedziałem które stereogramy były ich. Kiedy karty z tytułami i nazwiskami fotografów pojawiały się na moim stanowisku, z niecierpliwością pochylałem się aby zobaczyć ich prace. Czułem się dumny oglądając wytwory talentu moich przyjaciół. Niektórych nazwisk w ogóle nie znałem i kiedy patrzyłem na nie, czułem ten specyficzny dreszczyk emocji, bo przecież ja także byłem częścią większej, międzynarodowej społeczności talentów twórczych. Szczególne wrażenie wywarły na mnie prace polskiej grupy stereoskopowej. Poza Tomaszem Bielawskim i Syaifulem Bahri, nie znałem ani tych ludzi, ani ich prac. Jednakże po zapoznaniu się z ich stereogramami postanowiłem śledzić ich aktywność twórczą. Jeden przepiękny stereogram ukazywał las i wlewające się w niego światło. Słyszałem, że efekt ten nazywa się „światłem Boga”. Była to praca nieżyjącego już niestety Faramarza Ghahremanifara. Byłem zachwycony faktem, że tak twórczy talent pokazano na wystawie. Nagle zapytano mnie czy chciałbym wejść do środka fotoplastikonu i zobaczyć mechanizm przesuwający przeźrocza. Oczywiście chciałem! Ale jak? Pod półką okalającą urządzenie wisiała tkanina. Po podniesieniu płótna ukazały się drzwi, przez które można się przeczołgać do środka. Natychmiast padłem na kolana i na czworakach przelazłem z półmroku zewnętrza fotoplastykonu do jego jasno oświetlonego wnętrza. Wkrótce dołączyli do mnie Tomasz, Syaiful i Borys. Ku mojemu zdziwieniu, okazało się, że w środku wcale nie było gorąco, chociaż paliło się mnóstwo żarówek. Wytłumaczono mi, że zastosowano energooszczędne żarówki. A jakże! Dotknąłem! Rzeczywiście chłodne! Bardzo mnie interesowało w jaki sposób przeźrocza obracają się dookoła fotoplastykonu. Otóż prąd dostarczany do fotoplastykonu napędza stary silnik od pralki! Silnik obraca pionowo ustawione koło, do którego jest przymocowany rodzaj ramienia. Kiedy ramię osiąga pozycje na dotyka dźwigni, podnosi ją, wprawia w ruch fotoplastykon i przesuwa slajdy na wyznaczone miejsce. Zanim ramię osiągnie pozycję na mija dźwignię, która opada i kończy przesuwanie slajdów. Slajdy pozostają na każdym stanowisku przez 14 sekund, a potem przesuwają się dalej. Pierwotnym źródłem prądu w fotoplastykonie był mechanizm zegarowy z ciężarami i pozwalał urządzeniu działać przez 3 godziny. Gdy skończyliśmy, przeczołgaliśmy się z powrotem na zewnątrz i poszliśmy do sąsiedniego pomieszczenia na wernisaż. Tam spotkałem resztę grupy. Wreszcie mogliśmy porozmawiać i lepiej się poznać. Na wernisaż przychodziło coraz więcej ludzi. Chętnie odpowiadaliśmy na pytania dotyczące wystawy i fotografii stereoskopowej. Bardzo miłym dla mnie momentem było przybycie małżeństwa z dwójką dzieci. Dzieciaki były naprawdę zainteresowane sposobem w jaki powstawały zdjęcia, więc kucnąłem i pokazałem im swój tandem stereoskopowy. Pozwoliłem im zrobić zdjęcie, żeby zobaczyły jak to działa. Były absolutnie zafascynowane! Byłoby cudownie, gdyby wystawa zainspirowała ludzi, szczególnie młode pokolenie, do zajęcia się fotografią stereoskopową. Wróciłem do pomieszczenia z fotoplastikonem. Wiele stanowisk było zajętych przez nowo przybyłych gości. Przez kilka minut chodziłem dookoła fotoplastikonu i dzieliłem się z nimi ich zachwytem. Znalazłem wolne miejsce. Usiadłem, i ponownie slajdy przeniosły mnie do cudownych, odległych miejsc. Kolejne, wspaniałe przeźrocza przesuwały się przed moimi oczami. Nagle pojawił się obraz słonecznego, letniego dnia nad włoskim jeziorem! Znałem ten obraz bardzo dobrze! Wreszcie mogłem zobaczyć mój własny wkład w wystawę! Ale nie dane mi było długo cieszyć się tym widokiem. Zbyt szybko usłyszałem terkotanie maszynerii fotoplastikonu. Moje zdjęcie dołączyło do parady innych stereogramów, oglądanych przez następną osobę, i następną, i następną i następną….. . Około południa przyszedł czas pożegnać się i ruszyć w swoja stronę. Wyraziliśmy nadzieję na spotkanie w Lubece na konferencji ISU w 2019. Wyszedłem z muzeum razem z Borysem. Na pasku aparatu miałem odznakę mojej grupy stereoskopowej: The New York Sterescopic Association. Podarowałem ją Borysowi na pamiątkę tego szczególnego dnia. Pomyślałem sobie, że ten prosty gest będzie wspaniałą kodą zamykającą dwuletnie marzenia Tomasza, aby pokazać w warszawskim fotoplastykonie fotografie stereoskopowe z całego świata. Po obejrzeniu tak wielu pięknych stereogramów, poczułem się zainspirowany do stworzenia nowych w tym krótkim czasie jaki mi jeszcze pozostał w Warszawie. Spojrzałem na drugą stronę ulicy na Pałac Kultury i Nauki. W niewielkiej odległości ode mnie sterczała także gitara reklamująca Hard Rock Cafe. Oho! Poczułem twórczy potencjał połączenia tych dwóch symboli. Wraz z innymi pieszymi przeszedłem przez ulicę i zacząłem fotografować. Stereoscopy nr 1 2019 Artykuł Andrew Lauren'a Serdeczne dziękuję pani Bercie Chojnowskiej i Ewie Pyrczak za przetłumaczenie artykułu. Richard Sadler przez wiele lat fotografował ulice Nowego Jorku, dzięki czemu powstała zaskakująca seria czarno-białych zdjęć przedstawiająca Nowy Jork i jego społeczeństwo na przestrzeni kolejnych dekad. Lata 1977 – 2001 zdecydowanie były tymi, które można określić złotymi, dla NYC. Sadler w 1977 dostał w prezencie aparat Leica i tak zaczęła się jego przygoda z fotografią. Najpierw fotografował głównie ulice swojego rodzinnego Bostonu, a trzy lata później przeniósł się na dobre do Nowego Jorku i rozpoczął uwiecznianie w kadrach jego ducha. Wszystkie fotografie zostały wydane w postaci albumu Eyes of the City, a część z nich możecie podziwiać na Instagramie fotografa. Zobacz także: Społeczeństwo z perspektywy nowojorskiego metra w latach 80. Piątek, 13 września 2019 (20:52) W cztery lata zrobił ponad 4 miliony 200 tysięcy zdjęć Nowego Jorku. Kiedy Joseph DiGiovanna szukał mieszkania, głównym kryterium był widok. Jak przyznaje fotograf, poszukiwania idealnego mieszkania zajęły mu trzy lata. Od początku wiedział, że musi znajdować się na stromych klifach nad rzeką Hudson, skąd rozpościera się najpiękniejszy widok na Nowy Jork. Kiedy DiGiovanna zrealizował już plan kupienia mieszkania z idealnym widokiem na Manhattan, przystąpił do realizacji kolejnego projektu: stworzenie filmu poklatkowego pokazującego zmieniający się przez 30-lat Nowy Jork. Fotograf przez pewien czas testował różne miejsca w swoim mieszkaniu i ustawienia techniczne sprzętu, aby uzyskać najbardziej satysfakcjonujący efekt. Kiedy mu się to udało, ustawił aparat tak, aby robił jedno zdjęcie co trzydzieści sekund. Jego eksperyment trwa już cztery lata. W tym czasie zrobił ponad 4 miliony zdjęć i kontynuuje swój eksperyment. Każdego dnia powstaje 2880 zdjęć zajmujących 36 gigabajtów pamięci, ich pobranie zajęłoby mniej więcej 3 godziny. Cały proces wymagał stworzenia przemyślanej instalacji: aparat podłączony jest kablem do laptopa, każde zdjęcie jest natychmiast przesyłane i trafia do programu, który tworzy film poklatkowy. Zdjęcia każdego dnia są zapisywane na dwóch twardych dyskach, które są zapełniane danymi w takim tempie, że ich wymiana jest konieczna co najmniej 4 razy w ciągu roku. Instalacja została również wyposażona w dodatkowy zasilacz, który w razie awarii prądu pozwoli działać jej nieprzerwanie przez kilka godzin. Fotograf zamontował aparat w górnej części okna, tak, żeby nie zwracał na siebie uwagi i nie odciągał mieszkańców od pięknego widoku za oknem. Timelapse na taką skalę nie jest tanim hobby. Wartość sprzętu, z którego obecnie korzysta DiGiovanna, szacuje na około 15 tysięcy dolarów. Do tego doliczyć trzeba koszty prądu i wymagających wymiany twardych dysków. Przez ponad 4 lata realizacji projektu DiGiovanna nie napotkał większych trudności technicznych, największą było półgodzinne przegrzanie komputera. Jednak w perspektywie 30-lat mogą pojawić się znacznie dłuższe i bardziej poważne awarie. Fotograf najbardziej obawia się utraty danych. Wszystkie zdjęcia przechowywane są na dyskach fizycznych, które mogą ulec zniszczeniu na skutek pożaru, czy powodzi. Pojawiły się również pytania, co jeśli DiGiovanna zdecyduje się na przeprowadzkę. Jak tłumaczy fotograf, ponieważ jest właścicielem mieszkania, w takiej sytuacji w umowie z najemcą zastrzeże, że cały sprzęt ma pozostać na swoim miejscu i nadal kontynuować jego dzieło. DiGiovanna każdego dnia wrzuca do sieci dwa filmy. Już przez cztery lata można zaobserwować ogromne zmiany, jakie zaszły w nowojorskim krajobrazie. Przez ten czas powstało kilkanaście nowych budynków, kolejne są w trakcie budowy. Jednak fotograf ma nadzieję, że ludzie zwrócą uwagę nie tylko na to, co się dzieje w mieście, ale spojrzą również na niebo nad nim. Ma też nadzieję, że umożliwi ludziom znalezienie jakichś szczególnie ważnych dla siebie dni, a jego timelapse stanie się dla nich niezwykłą pamiątką tych wydarzeń. Zgodnie z planem, jego eksperyment zakończy się w lipcu 2045 roku. Artysta liczy na to, że jego timelapse będą wykorzystywane w muzeach, a rozwój technologii pozwoli na tworzenie nowych instalacji. Choć, jak zaznacza artysta, 30-lat jest tylko umownym terminem. On sam chciałby, żeby całe przedsięwzięcie było kontynuowane tak długo, jak to możliwe. Nie wyklucza też zamontowania instalacji w innych miejscach, nie tylko w Stanach, ale na całym świecie. /CNN Zdjęcie: AP Photo/Antonio Callani Po raz pierwszy w 127-letniej historii Biennale w Wenecji, na najstarszych i najważniejszych na świecie targach sztuki współczesnej, pod kuratelą Cecilli Alemani, większość artystów stanowią kobiety i artyści niezgodni z płcią. W rezultacie Biennale skupia się na artystach, którzy mimo bogatych karier długo pozostawali niezauważeni, a jednocześnie porusza takie tematy, jak normy płci, kolonializm i zmiany klimatyczne. Głowna wystawa Alemani, zatytułowana „The Milk of Dreams” (Mleko marzeń), wraz z 80 pawilonami narodowymi, zostanie otwarta w sobotę po rocznym opóźnieniu związanym z pandemią. Targi sztuki potrwają do 27 listopada. Jest to dopiero czwarta z 59 edycji Biennale, której kuratorem jest kobieta. W ogłoszonym w sobotę konkursie na najlepszy pawilon narodowy, który otrzymał pawilon Wielkiej Brytanii i artysta Sonia Boyce, nagrody Złotego Lwa odebrały kobiety. Najlepszą uczestniczką wystawy głównej została amerykańska rzeźbiarka Simone Leigh. Przewaga kobiet wśród ponad 200 artystów, których Alemani wybrała na główną wystawę, „nie była wyborem, lecz procesem” – powiedziała w tym tygodniu Alemani, włoska kurator z Nowego Jorku. „Myślę, że jednymi z najlepszych artystów są dziś kobiety” – powiedziała agencji The Associated Press. „Ale nie zapominajmy też, że w długiej historii Biennale w Wenecji przewaga artystów płci męskiej w poprzednich edycjach była zadziwiająca”. „Niestety, nadal nie rozwiązaliśmy wielu problemów związanych z płcią” – powiedziała Alemani. Alemani przyznała, że sztuka w takich czasach może wydawać się „powierzchowna”. Podkreśliła również rolę Biennale jako „swoistego sejsmografu historii, który absorbuje i rejestruje również traumy i kryzysy, które wykraczają daleko poza świat sztuki współczesnej”. Dla przypomnienia, w tym roku pawilon rosyjski pozostaje zamknięty, po tym jak artyści wycofali się po inwazji Rosji na Ukrainę. W pobliżu, w centrum Giardini, kuratorzy pawilonu ukraińskiego ustawili worki z piaskiem, a wokół nich rozwieszono stylizowane plakaty ze świeżymi pracami ukraińskich artystów, przedstawiającymi okropności dwumiesięcznej wojny. Amerykańska artystka Leigh jest jedną z kobiet, które na tym Biennale zyskują należne im uznanie w połowie kariery. Jest ona zarówno główną gwiazdą pawilonu amerykańskiego, jak i nadaje ton głównej wystawie, prezentując potężne popiersie czarnoskórej kobiety, które Alemani zamówiła pierwotnie dla parku miejskiego High Line w Nowym Jorku. Fusun Onur, pionierka sztuki konceptualnej w Turcji, w wieku 85 lat wypełniła pawilon turecki zwinnymi kotami i myszami, ustawionymi w scenografie, które stawiają czoła współczesnym zagrożeniom, takim jak pandemia i zmiany klimatyczne. Choć jest dumna z roli, jaką odegrała reprezentując Turcję, oraz z prac, które wykonała w czasie pandemii w swoim domu nad Bosforem, przyznała, że zaszczyt ten przyszedł późno. „Nie wiem, dlaczego tak się dzieje" – powiedziała Fusan, dzwoniąc ze Stambułu. „Kobiety artystki ciężko pracują, ale nie zawsze są doceniane. Zawsze na pierwszym miejscu są mężczyźni". Nową Zelandię reprezentuje artystka trzeciej płci Yuki Kihara, której instalacja „Paradise Camp" opowiada o społeczności Fa'afafine z Samoa, ludzi, którzy nie akceptują płci przypisanej im przy urodzeniu. Na wystawie można zobaczyć zdjęcia Fa'afafine naśladujące obrazy wyspiarzy z Pacyfiku autorstwa postimpresjonistycznego francuskiego artysty Paula Gaugina, odzyskując obrazy w procesie, który artysta określa mianem „upcyklingu". „Paradise Camp to tak naprawdę wyobrażenie sobie utopii Fa'afafine, gdzie zamyka się heteronormalność kolonialną, aby zrobić miejsce dla światopoglądu tubylczego, który jest inkluzyjny i wrażliwy na zmiany w środowisku" – powiedziała Kihara. Obraz hiperrealistycznej rzeźby futurystycznej kobiety-satyra, rodzącej dziecko naprzeciwko swojego partnera-satyra, który się powiesił, nadaje ponury post-apokaliptyczny ton Pawilonowi Duńskiemu, stworzonemu przez Uffe Isolotto. Narody nordyckie – Norwegia, Szwecja i Finlandia – przekazały w tym roku swój wspólny pawilon Lapończykom, jednej z najstarszych grup autochtonicznych w Europie, poruszając tym samym inną ideę narodu, gdyż arktyczna ojczyzna Lapończyków obejmuje obecnie cztery narody. Pawilon Lapoński oferował bardziej optymistyczną ścieżkę wyjścia z apokalipsy, z pracami plastycznymi i przedstawieniami przedstawiającymi walkę Lapończyków z kolonializmem, a także celebrującymi ich tradycje. „W pewnym sensie odkryliśmy, jak żyć w apokaliptycznym świecie, zachowując przy tym nasze dusze, przekonania i systemy wartości" – powiedziała współkuratorka Liisa-Ravna Finbog. W tym roku Złote Lwy za całokształt twórczości otrzymali niemiecka artystka Katherina Fritsch, której naturalnej wielkości rzeźba słonia stoi w rotundzie głównego budynku wystawowego w Giardini, oraz chilijska poetka, artystka i filmowiec Cecilia Vicuna, której portret oczu matki zdobi okładkę katalogu Biennale. Vicuna namalowała ten portret, gdy rodzina przebywała na emigracji po brutalnym wojskowym zamachu stanu w Chile przeciwko prezydentowi Salvadorowi Allende. Obecnie ma 97 lat, matka towarzyszyła jej na Biennale. „Widać, że jej duch jest wciąż obecny, więc w pewnym sensie ten obraz jest jak triumf miłości nad dyktaturą, nad represjami, nad nienawiścią" – powiedziała Vicuna. _____________________________________ Do powstania tej relacji przyczyniła się Charlene Pele. Autor: Collen Barry / tłum. Karolina Bejma

kiedy powstał obraz dzieciaki z nowego jorku